Całkiem przypadkiem trafiła w moje ręce książka jednego z bardziej w Polsce znanych przyrodników, Andrzeja Kruszewicza „Hipokryzja. Nasze relacje ze zwierzętami„. I muszę Panu powiedzieć, panie Andrzeju, że zrobił mi Pan niezłą zagwozdkę – zawsze podczas czytania książki lub artykułu lubię sobie spisywać ciekawostki, ale jak tu spisać całą książkę?!
„Prawda jest jak zebra – ani czarna, ani biała” – takie są też nasze relacje ze zwierzętami. Dla jednych okrucieństwo i wynaturzenie natury ludzkiej, dla innych codzienność zapewniająca byt. Jedne zwierzęta darzymy wręcz czcią, innych się boimy, a jeszcze inne bezwzględnie tępimy. Jedno jest pewne – bez zwierząt nasza cywilizacja wyglądałaby zupełnie inaczej. A jak udowadnia książka, za kilkadziesiąt lat możemy stanąć przed faktem świata bez zwierząt. I jak w tym świecie będzie funkcjonował człowiek?
W książce znajdziecie sporo historii związanej z udomowianiem zwierząt, z rolą zwierząt gospodarskich, zwierząt domowych, laboratoryjnych, dzikich, trzymanych dla rozrywki. Wreszcie zmierzycie się z okrucieństwem hodowli przemysłowej, zastanowicie się nad myślistwem i wędkarstwem, a także będziecie mogli popukać się w pierś i przyznać, że mimo deklaracji przyjaźni dla zwierząt, raczej nic dla nich dobrego nie robimy i preferujemy postawę przymykania oczu i umywania rąk za odpowiedzialność za ich los, który swoimi wyborami życiowymi sami im gotujemy. Ot np. większość z nas nigdy nie była by w stanie zabić świnki, ale zjeść schabowy na obiadek? A, to co innego, przecież to na talerzu to nie świnka, tylko mięsko. Tymczasem ktoś za nas musiał tę świnkę wyhodować, zabić, wypatroszyć i na te kotlety przerobić. Testowanie na zwierzętach? Skandal! Ale jak nas szampon w oczy nie szczypie, to jesteśmy szczęśliwi, a jeszcze jak krem działa cuda na zmarszczki, to nawet nie sprawdzamy składu kremu i nie szukamy emblematu „nie testowany na zwierzętach”. Tak, tak, niestety w każdym z nas czai się hipokryta.
I nie wiadomo jak by się człowiek nie starał, to zawsze znajdzie się drugi, który wytknie mu tysiąc błędów. Tymczasem to co się dzieje obecnie na świecie wymaga nagłej zmiany naszych relacji ze zwierzętami. Wymaga tego dobrostan zwierząt, stan środowiska, ale też zdrowie ludzi spożywających toksyczne mięso (czytaj – tanie mięso), czy ludzi borykających się z konsekwencjami zatrucia środowiska przed gospodarstwa przemysłowe.
W książce znajdziecie dużo statystyk. Przerażających statystyk. Przerażającego obrazu, którego nie da się odtworzyć w tandetnych horrorach, a które są codziennością miliardów zwierząt.
Mimo całego zachwytu całą książkę – jest rewelacyjnie napisana, bogata w przykłady i doświadczenia autora – to mam jeden mały zgrzyt, a mianowicie rozdział dotyczący myślistwa. Autor zresztą słusznie przewidział, że czytelnicy mogą podnosić swe argumenty odnośnie tego właśnie zagadnienia. Proszę bardzo.
Pan Andrzej nazywa hipokryzją strzelanie do gatunków inwazyjnych przez cały rok, bez żadnych okresów ochronnych na czas trwania ciąży i wychowania młodych, podczas gdy strzelanie do wałęsających się kotów i zdziczałych psów straszących zwierzynę i powodujących szkody w populacjach ptaków piętnuje się społecznie (przynajmniej w Polsce). Nie wspomina jednak, ani nie czyni pretensji myśliwym, którzy legalnie mogą strzelać do loszek w zaawansowanej ciąży. Razi mnie w oczy spora ilość przykładów w moim mniemaniu wyolbrzymionych jak na polskie warunki, które jednocześnie mają usprawiedliwiać codzienną samowolkę myśliwych.
Czy Pan Andrzej jako wielki wielbiciel dziczyzny nie nazbyt gorliwie broni myśliwych? Zanim otwarłam książkę, rzucił mi się w oczy napis z tyłu książki:
Brać Łowiecka poleca
Patrząc na tytuł książki i krótkie fragmenty książki zamieszczone na końcu książki wydawało mi się to nadzwyczaj dziwne.. ale po przeczytaniu książki ten napis już mnie nie dziwi. Dziwi mnie jednak, że przy każdym rozdziale komuś nieźle się obrywa za traktowanie zwierząt w ten czy inny sposób, ale myśliwym jakoś nie.. Cóż, aż bije mnie po oczach tytuł książki „Hipokryzja”, bo czym innym jest walka ze zwierzętami ludojadami, mierzenie się z inwazją gatunków, które człowiek ku swej zgryzocie sam sprowadził na siebie i swoją przyrodę ojczystą, a co innego hodowanie i pielęgnowanie zwierząt, do których później można sobie postrzelać dla przyjemności.
Przy okazji lektury pomyślałam o przeczytanej kilka dni wcześniej książce, która porusza podobne tematy i uderzyło mnie jak o tym samym temacie można mówić wybierając takie argumenty, aby obraz pasował do całego klimatu książki. Czy jest to zamierzony efekt autorów, że podają najbardziej odpowiadające im argumenty w danej sprawie, czy po prostu wynika to z jednostronnego wglądu w temat. Może takie skonfrontowanie argumentów jest jednak dla czytelnika dobre, bo zaczyna myśleć i tworzyć własny obraz sytuacji, a nie przyjmuje z góry dobrze sprzedane argumenty innych.
Na zakończenie chciałabym Wam podać parę ciekawostek z książki, które być może zachęcą Was bardziej do lektury książki niż ta recenzja:
– naziści byli prekursorami w nadawaniu praw zwierzętom
– koni używa się do produkcji surowicy m.in. przeciwko jadom węży
– handel egzotycznymi zwierzętami uważa się za trzeci pod względem rentowności biznes na świecie (zaraz po przemycie ludzi i handlem narkotykami)
– istnieje nagroda im. Adolfa Hitlera, którą otrzymują zapaleni obrońcy praw zwierząt, którzy jednocześnie występują przeciw prawom ludzi
– z ryb morskich czysty ekologicznie jest tylko śledź, a z ryb słodkowodnych – płotka
– przyłów stanowi czasem 90% połowu, ale zamiast wykorzystać go na białko dla ludzi lub zwierząt, wyrzuca się go w odmęty mórz i oceanów – tymczasem miliardy ludzi na świecie cierpi głód i niedożywienie..
Książkę kupicie m.in. w Tania Książka
Jestem bardzo ciekawa tej książki. Jednym słowem, zachęciłaś. W którym roku została wydana? Myślisz, że znajdę w bibliotece?
Książka jest z 2017 roku. Ja swój egzemplarz mam właśnie z biblioteki, więc jest duża szansa